Hejnał
21 czerwca 1997 r.: występ męskiego chóru Hejnał podczas wmurowania kamienia węgielnego pod budowę pomnika Wojciecha Korfantego, w 75. rocznicę powrotu Śląska do Macierzy; Pan Jerzy Szymański (pierwszy z prawej) z prawnuczką Korfantego – Felicją

Z Jerzym Szymańskim i Zygmuntem Słomianym – członkami męskiego chóru „Hejnał” z Piotrowic, najstarszego, istniejącego katowickiego chóru rozmawia Teodor Mruwa.

– Określacie państwo początek chóru datą 12 maja 1912 roku. To zbliżający się koniec starego porządku w Europie, na Górnym Śląsku i w Piotrowicach; szło na I wojnę światową!

Zygmunt Słomiany: – Wszystkie dokumenty naszego chóru w czasie okupacji zaginęły. Niemcy je zlikwidowali; naszą bibliotekę, naszą kronikę… Bardzo trudno było to wszystko odtworzyć – ludzie zginęli, rozpierzchli się… Sekretarz chóru, Augustyn Gierlotka, zginął…

– Pierwsza data to 12 maja 1912 roku, następna, zapisana w folderach chóru, to 20 stycznia 1935 roku. Pośrodku była wojna i trzy powstania śląskie. Chór istniał?

ZS: – Mamy w odtwarzanej kronice taki zapis: w walce o wolność Górnego Śląska polegli w III powstaniu spośród członków chóru: Brzozok Augustyn, Kasza Stanisław, Mrowiec Teofil. Również Michał Gierlotka oraz Paweł Widuch. A w czasie I wojny też były ofiary…

– Na początku był chór mieszany „Jutrzenka”. Powstał przy miejscowej szkole?

ZS: – Chór założyli w większości górnicy. Był prawie natychmiast dość potężny. Chórzyści spotykali się, gdzie się dało – spotkanie założycielskie miało miejsce u Piotra Gierlotki, a zebranie powołanego zarządu – w piwiarni u Fulbiera (obecnie dom Wiktora Kałuży), później były spotkania w mieszkaniu u Widucha, a latem w Widuchowej stodółce. Chórzyści bywali i w innych restauracjach, na przykład u Krawczyka. Inicjatywa założenia „Jutrzenki” wyszła od członków Zjednoczenia Zawodowego Polskiego. Pierwszy zarząd stanowili – Ludwik Widuch jako prezes, Henryk Pieczka jako sekretarz i Paweł Loskot – skarbnik.

– Zatem chór od początku był jednym z przejawów polskiej świadomości narodowej?

ZS: – Zachował się repertuar III zjazdu śląskich chórów na Zadolu – to było 1 września 1912 roku. Odnotowano: Piotrowice – Tow. „Jutrzenka”. Gdybym ja była słoneczkiem na niebie…

– Dla nas polskość to rzecz oczywista. Mało, jesteśmy w Unii, więc narodowość to sprawa oczywistej wolności człowieka. Ale wtedy chyba łatwo nie było?

ZS: – Do 1918 roku nikt nie miał prawa należeć do polskiego chóru. To było państwo pruskie. Ci, co nie przestrzegali zakazu, byli sądzeni w sądzie w Mikołowie. Pewnie do dziś są dokumenty i wysokość płaconych za złamanie prawa kar; zapiski z tamtego czasu wymieniają kwoty 3 marki, 6 marek, 9 marek, albo zamiennie areszt – 1, 2 lub 3 dni… A mimo to w chórze byli i dorośli, i nastolatki. To była oczywista potrzeba; przeciwdziałanie germanizacji. Chóry wtedy były przykładem, że można było, mimo zakazów i szykan, działać w zabronionym terenie. Jak silne to były organizacje, niech zaświadczy fakt, że „Jutrzenka” prowadziła bibliotekę polskich książek i teatr!

– Feliks Lubina, w czasie powstań w istniejącej w Brynowie do dziś restauracji „Singer”, śpiewał w chórze i prowadził teatr polski. Występowali u Rzychonia, w Piotrowicach, w Kostuchnie, w Mikołowie, na Załęskiej Hałdzie… Nie ma już, niestety, dokumentacji. Spalono ją jako niepotrzebne śmieci…! Czy może wasz chór zapisał brynowskie chóry w annałach?

ZS: – Nie. Wiemy natomiast ze „Śląskiego Ruchu Śpiewaczego (1945 -1974)”, że w Brynowie był Chór Mieszany im. Tadeusza Kościuszki, założony we wrześniu 1919 roku. Chór brał udział siedmiokrotnie w zjazdach, częściej jednak organizował przedstawienia teatralne, niż koncerty. Dyrygentem, z przerwami, był Antoni Matysiok. Po wojnie, w sierpniu 1949 roku, chór wznowił działalność, ale jako zespół męski! W styczniu 1932 roku w Brynowie założono także chór męski – liczący 58 członków. Zespół do 1939 roku uczestniczył sześciokrotnie w zjazdach śpiewaczych. W lipcu 1945 roku wznowił działalność, przyjął nazwę Chór Mieszany „Lutnia” i korzystał z pomocy świetlicy KWK „Wujek”. Liczył wtedy 60 członków. Oba chóry rychło po wojnie zakończyły działalność. A wracając do naszej historii, koniec „Jutrzenki” nastąpił w 1935 roku. Otóż w 1935 roku coraz mniej było w chórze kobiet, zatem panowie podjęli męską decyzję i przekształcili „Jutrzenkę” w chór męski – to było dokładnie 20 stycznia 1935 roku. A 25 grudnia tegoż roku zmieniono nazwę na „Hejnał”.

– Nie jesteśmy znikąd. Wy, panowie, jesteście z dziada pradziada z Piotrowic. Co zostało w świadomości mieszkańców tej dzielnicy z dziejów chóru?

ZS: – No cóż, wśród młodych chyba nie. Wśród 70-, 80- czy 90-latków to jest mocna kotwica. Prawie każda rodzina miała chórzystę. Zachowały się w prawie wszystkich domach zdjęcia; również te najstarsze, które zajmują poczesne miejsca na ścianach mieszkań. To był ważny wyznacznik przynależności i nobilitacji społecznej. To było coś! I to była kotwica narodowa. To nie była jakaś demonstracja – po prostu wszyscy tu mówili po polsku. To była nasza mowa. Tutaj, u nas. Rzecz jasna, byli ci, co czuli się Niemcami. Mieli nawet niedaleko niemiecką szkołę powszechną. Było takie wydarzenie, że powstańcom ktoś dał „wypić”, a potem namówił, żeby wóz jadący do niemieckiej szkoły wywrócić. Jak wybuchła wojna, to tych ludzi rozstrzelano. Pamiętam nazwisko rozstrzelanego powstańca – Pitlok.

– Wojna. Jak przetrwaliście?

ZS: – W 1939 roku, od wybuchu wojny, działalność chóru zamarła. Pomocnikiem dyrygenta był przed wojną Bernard Nowok. Znał bardzo dobrze niemiecki, bo był z Łagiewnik. Ale odmówił udziału w niemieckim chórze, tłumacząc się kiepską znajomością języka. Przeczytam kronikę: W latach 1939 – 1945 chór nasz poniósł straty w ludziach, jak i w rzeczach. W obozie koncentracyjnym, jak i w więzieniach niemieckich zginęli Jan Brzeziński i Alojzy Wala. Cześć ich pamięci! Jako dalsze straty w szeregach śpiewaczych na skutek wojny notujemy śmierć Rufina Szymeckiego – dyrygenta chóru w latach 1922 – 1936 oraz Augustyna Gierlotki – sekretarza chóru w latach 1937- 1939. Cześć ofiarom wojny. Wznowienie działalności chóru nastąpiło 17 sierpnia 1945.

– Jak Niemcy „naszli” majątek chóru?

ZS: – Chór spotykał się przed wybuchem wojny w szkole powszechnej, więc nie musieli szukać. Zarekwirowali dokumenty, bibliotekę …i fortepian.

– Naturalne zaplecze to Szkoła nr 28 czy ludzie z kopalni?

Jerzy Szymański: – Po wojnie należeli wszyscy – urzędnicy, górnicy, kolejarze… Zarząd dogadał się z piotrowicką Fabryką Maszyn Górniczych. Później przeszliśmy do Związku Zawodowego Kolejarzy. To były niezłe przywileje – jeździliśmy slipingami po całej Polsce. A skończyło się to tak, że byliśmy w Piławkach (to był chyba 1958 rok), a akurat w Gieczwałdzie był odpust. Nasz dyrygent dogadał się z farożem… a faroż powiedział z ambony, że po 65 latach znowu ze Śląska przyszła pielgrzymka. A my śpiewaliśmy tam wtedy łacińską mszę Lachmana. No to jak wracaliśmy, to nas zatrzymali „smutni panowie”, a zarząd wylegitymowali. Po powrocie postawiono ultimatum: albo nie śpiewacie w kościołach, albo musicie od nas odejść. Postanowiliśmy, że odchodzimy. Przez kilka lat należeliśmy tylko do Polskiego Związku Chórów i Orkiestr. Bez sponsora. Dopiero w 1963 roku podpisaliśmy kontrakt z kopalnią „Wujek”.

– Śpiewaliście w czasie „przerwy”?

JS: – Jeździliśmy po całej Polsce. Szczególnie często bywaliśmy w Poznaniu. Naszym dyrygentem był wtedy, obecny profesor, Jan Wincenty Hawel. Odnosiliśmy ogromne sukcesy!

ZS: – Niestety, wyszło zarządzenie, że „działalność kulturalna” musi odbywać się w ramach jakiejś instytucji, czyli… pod kontrolą. I tak przyłączono nas do kopalni. Ubrano w górnicze mundury i odtąd reprezentowaliśmy i kopalnię i górnictwo. Nie było źle – koncertowaliśmy na bardzo ważnych imprezach, a naszymi znajomymi zostali Ksymena Zaniewska, Stanisław Mikulski, Adam Hanuszkiewicz, Irena Dziedzic, Hanka Bielicka, Jerzy Duszyński, Mira Zimińska–Sygetyńska, Irena Szewińska… Uczyliśmy ich godać po śląsku. Słowem, byliśmy światowcy! Zaśpiewaliśmy też na warszawskiej Starówce. Uwaga, uwaga, nadchodzi… Warszawiacy płakali. A w cywilu zawsze braliśmy udział w uroczystościach Bożego Ciała. W Piotrowicach i w centrum Katowic, przy katedrze.

JS: – To też był czas, kiedy w chórze było i 80 osób, a nasze zabawy bywały i na 1000 osób. Stan wojenny „przebębniliśmy” na spotkaniach w świetlicy Spółdzielni Mieszkaniowej na Żurawiej. Owszem, ogłoszenia o zakazie spotkań były, ale…

– Były zmiany?

ZS: Odszedł na uczelnię profesor Hawel. Przyszedł Zygmunt Pinkawa, potem doc. Halina Dragon; świetnie prowadziła chór – zawsze wykładała nam intencje kompozytora. Potem na 20 lat przyszła pani Ramona Kuźnik–Glenszczyk, w przerwie „macierzyńskiej” – Danuta Domańska, a obecnie, od 2007 roku, dyryguje nam Wojciech Gwiżdż.

JS: – Nam też przybywało lat. Zygmunt Słomiany dobiega 80! A ja jestem starszy od naszej Ramony równo 26 lat. Co do dnia! Skoro jesteśmy chórem górniczym, w repertuarze mamy górniczy repertuar.

– Co sprawia, że młodzież nie garnie się do śpiewania?

JS: – Muzyka łatwa, jaka płynie z radia i TV, brak lekcji muzyki w szkołach… My jesteśmy ta stara gwardia. Obliczyłem średnią wieku w naszym chórze – 70 lat i 5 miesięcy! Zespół liczy 40 zawsze młodych panów.

– Co dalej?

JS: Mamy drogowskaz – 100 lat. To będzie za trzy lata. Nasz nowy dyrygent, pan Gwiżdż, ostro się z nami zabrał do roboty!

– Jest recepta na rozśpiewanie młodzieży?

JS: – W Czechach, na Strachowce tańczy minister ze sprzątaczką, a cała knajpka śpiewa!

ZS: – Myślę tak – róbmy swoje. Koncertujemy dalej – w Czechach, w Wiedniu na Kahlenbergu i Ojcu Świętemu. Z arcybiskupem Damianem Zimoniem byliśmy w Essen. Msza była po polsku. Śpiewaliśmy koncert polskich kolęd. Śpiewamy klasykę i nasze śląskie pieśniczki.

Artykuł ukazał się w grudniowym numerze Nasze Miasto!

Skomentuj

Twój adres e-mail nie będzie widoczny.